czoło jak jezioro marszczy się na deszczu
czas spowiada się z daleka
słyszę wołanie trzepot ptasich skrzydeł
dotykam dłonią mokrego piasku
może tutaj praczłowiek pojął że jest
jak don Kichot rozpoczął wędrówkę
wyciosał kamiennym toporkiem pierwsze myśli
zimne gwiazdy jak punkty odniesienia
w rozwianej przestrzeni krytykują absolut
bardziej obcy niż samotność
wsparta o podłogę na drewnianym kosturze