nieistotne pragnienia
znikają
Chciałam być twoim oddechem na szybie
skraplać się
i patrzeć jak nadal wypuszczasz mnie z ust
zmieniając palcami kształt
Życzyłam sobie być śniegiem na twoim parapecie
topnieć
i spoglądać jak bardzo mi współczujesz
zanosząc do lodówki
Pożądałam być twoim krzyżem na ścianie
wisieć
i słuchać jak wypłakujesz modlitwy
rzucając mnie na podłogę
Lecz ja
jestem tylko podłym brudem pomiędzy szkłem
a ościeżnicą w twoim oknie
nie weźmiesz mnie do ręki
nie zlitujesz się nad wredną chorobą
choćby pragnęła urodzić się inaczej
Zawołasz zaraz mamę
by mnie stąd zabrała
śmierdzącą szmatą