by zmiażdżył ostatnie już tchnienie
nim żyły żelazem poryjesz
-bynajmniej dla ozdób na ciele.
Nim na ból zażyjesz lekarstwo
garścią co niesie sen
nim kula zapragnie mózg drasnąć
popatrz: za oknem dzień!
Nim sięgniesz rozchwianą ręką
po kielich palącej wolności
nim świat ci się stanie butelką
-jedynym źródłem radości
Nim tobą ten demon zawładnie
co włada już tylu dusz kartą
nim w końcu obudzisz się na dnie,
pomyśl tylko: czy warto?
Nim z paska opaskę zaciągniesz
na chciwe tak wrażeń przedramię
by uroiła się w głowie
wolność, co końcem się stanie
Nim wciągniesz, zażyjesz, zapalisz
dasz żyle radości w płynie,
nim w dołek cię kondukt odstawi,
pomyśl: bo jeszcze żyjesz.
Widzę, dzień wschodzi za szybą
i dobrze wiem, że nie warto.
Tak, żyję, mam życia chęć chciwą,
nikt dzisiaj nie włada mą kartą.
Dół nie śni mi się, ni stryczek
tabletki dziś smaku nie mają
a i palący kieliszek
nie staje się drogą do raju,
Lecz życie bieg toczy pokrętny
i ludzi tak różnie wciąż gna
z pozoru, w ratunek- z odmętu
naprawdę ich ciągnąc do dna.
Ja jestem człowiekiem- podobno,
więc chyba mnie też to dotyczy,
że los może skarcić mnie chłodno
i sprawić od tak bym był niczym.
I rady tu nic nie pomogą
bo każdy i tak własną drogą
popędzi, lub go popędzą
o mędrcach mówiąc, że: ględzą!