wdycham spokój i chłonę ciszę
własnych myśli kojący dźwięk słyszę
wzrok upajam wszech nieb aksamitem
Pierwszą kroplę odczuwam na skroni
pierwszy podmuch wiatr zbudził spokojnie
drzewa szumią listowia szept do mnie
promień słońca ostatni mam w dłoni
Potem mżawką świat cały zasnuty
wiatr z kroplami wiruje w przestrzeni
rosną lśniące kałuże na ziemi
w błocie brudzę po obcas swe buty
Nagle niebo jest czarne jak otchłań
wicher zbiera się w siłę ogromną
i mną targa jak źdźbłem -trawą polną
duch pochował gdzieś spokój po kątach
Potem burza śle z nieba strumienie
błysk rozświetla na chwilę ciemności
by za chwilę znów mroki ugościć
mój horyzont zapłonął płomieniem
Później wszystko już płonie bezwiednie
rozświetlając kres łuną w oddali
w dali widzę mój dom co się pali
i coś we mnie też płonie i blednie
A następnie to wszystko się spali
i zostanie dymiące wśród deszczu
tak szczęśliwe w ogromnym nieszczęściu
nieświadome, że się jeszcze zawali
Tak też pada i w gruz się obraca
popiół lekką się mgiełką unosi
o chłód deszczu żar bólu się prosi
lecz głos jego się w gruzie zatraca
Wtem odchodzą gdzieś chmury z ołowiu
satysfakcję swą głosząc po niebach
lecz nie dałem się żywcem pogrzebać
choć zostałem przy trumny wezgłowiu
Na wezgłowiu przysiadam tej trumny
patrzę w niebo co z wolna jaśnieje
jeszcze płacząc -choć dusza się śmieje
pognębiony, zmoknięty lecz dumny
Patrzę w niebo tak jasno-błękitne
wdycham spokój i chłonę ciszę
własnych myśli kojący dźwięk słyszę
wzrok upajam wszech nieb aksamitem...