Niby pretensjonalnie, bez uczucie – tak jak odkłada się niesatysfakcjonujący prezent w postaci słonika na szczęście z nadzieją, że kiedyś jego użyteczność (w chwilach zwątpienia) doda wiary.
Wystarczyło zetrzeć kurz a koloryt Twojej twarzy nabiera rumieńca. Zawstydzony przemieszczasz się z kąta w kąt. Szukasz miejsca, które zostało Ci z góry przyznane. Stoisz więc niewygodnie i nieładnie wśród freudowskich modłów. Czekasz na właściwy moment.
Mój gabinet mieści się w starej kamienicy, urokliwe miejsce o barwnym tle historycznym. Schody skrzypią pod naciskiem obcasów Lasockiego. Zapach stęchlizny i dymu tytoniowego miesza się z moimi perfumami tworząc aurę niedomówień
Starszy facet, dogaszający papierosa o framugę własnych drzwi patrzy na mnie pożądliwie. Na jego czułe: Dzień dobry odpowiadam skinieniem głowy i wymuszonym uśmiechem, a przecież wcale nie muszę. Tak samo jak nie muszę rozpakowywać ciężkiej torby z zakupami ze zdrową żywnością, jak nie muszę upinać starannie włosów, zakładać drogiej bielizny i zasypiać obok mężczyzny, którego nie znam.
Mimo sprzeciwów i wewnętrznych walk nakładam maskę przyzwoitości, którą ściągam każdego dnia po 22-ej. Odsłonięte żaluzje potęgują lubieżne postękiwania i bardzo subtelne dzień dobry o szóstej rano padające z ust sąsiada, który kategoryzuje kobiety po wielkości waginy.
żyć nie umierać
gdzieś pomiędzy słowami