zapalono nad miastem
by oświetlić ten miejski szaro- burawy syf
wypełzają z zaułków kształty dzikie, niejasne
pomieszały się znowu puzzle z betonu płyt
Idą tłumy posępne w korowodzie wśród ulic,
kibicują im w ciszy zgasłe światła neonów
w śród szarości betonu
na początek konwoju
przepychają się jeden za drugim
Jedni niby posągi takie chłodno- milczące
w zastygniętych mimikach papierowych swych twarzy
w oczy obce wpychają swoje zastygłe łokcie
ale obraz ich jakby bez skazy
Drudzy inną kolumnę tworzą obok tej pierwszej
ale jakby weselsze ich miny
a ubrani są w myśli, słowa, gesty błazeńskie
żaden ślad się nie kreśli za nimi
Innych kręto gdzieś wiedzie karłowaty przywódca
ale oni jak ślepe i bezradne szczenięta
niby wolni, a w pętach
w zalepionych swych ślepiach
widzą tylko świat cały po krótce
Są też tacy co pięści zaciskają wśród przekleństw
wzrok swój wilczy rzucają po kątach
- wilcze zęby splamione strugą krwi niezaschniętej
ledwo co zarżniętego zająca
I są tacy co krok swój przerywają by upaść
i całować po stopach pustogłowe miernoty
te komercji wytwory, żywią się na ich trupach,
które gniją przed telewizorem
A ja idę na przekór i przepycham się przez tłum
który z prądem ulicy w dół spływa
ktoś mnie łapie i szarpie, krzyczy: nie tędy durniu!
ale on mnie pomylił z kimś chyba
Ja przepycham się przez to zbiegowisko goryli
przez ten pełen zamętu dawno zdziczały rój
i wiem jedno, że z nimi nie chcę iść ani chwili
może tak nie jest modnie, ale wybór to mój!
Świt się budzi a ludzie zaciągają na szyby
zasłon ciemne i ciężkie bariery
nie daj Boże by światło się przez ciemność przebiło
i raz pierwszy im w oczy błysnęło
Niechaj idzie korowód w próżnych godzin krainy
niech rozbrzmiewa wśród nocy
popędzanych nóg zgrzyt
rozpływają się cieniu, gwiazdy zgasły nad nimi
znów się w całość składają puzzle z betonu płyt.