po brzegi tajemniczą melodią potrzeby. Nieruchome z miłości, wyleguje się sztywno na skraju wielkomiejskiej
pajęczyny, czujne jak mucha u progu lodowatego krocza zbiorowości. Jak młot decyzji zawisłe u wezgłowia - bezsenne jak stal, bezczynnie, na lepkich skrzydłach
pożądania. Ciało w istocie swojej wyściełane
najlepszą z istniejących faktur, rozgrzane jak letni śnieg, przedziwnie spokrewnione z lekką jak wulkaniczny pył,
chyba bezpańską kobietą
Sekunda fałszu, jeden bezgłośny skręt w niepewny zaułek nieskończoności - nóż zanurzony w powietrznej zupie, zimny kontrapunkt konsumuje skołatany samczy narząd.
Wiolinowy dusiciel, klucz do świata redukcji. Jedno krótkie jak dech wyzwolenie się języka poza błędny tygiel ciała, a zaśliniona antena słów zastyga, staje się
kolejną bezdźwięczną struną, kolejną martwą rzęsą w białym oku powszechnej harmonii. Tumult miłości prosi o ciszę, powietrze w tej chwili składa się z tlenu i
miliarda naostrzonych majcherów.
Deszcz oklasków poruszonego podglądacza milknie, rozbity na miazgę
o szare bezdenne okno sypialni.