Ty miałaś śmierć niebiesko-bladą
Z wikliny plotłaś puste kosze
I posyłałaś w morską ciszę
W kobiecych palcach rozmiękczałaś
Bezwładny wiecznie boży korpus,
Ja miałem za to psa w malignie
Oczy płaczliwe,
Wył wzburzony
O moje mięso nad przepaścią
Ty wieczne objawienia lody
Skuwałaś mężnie
Pod oszronionym grobem zwątpień
II
Zgniła do kości, bezkobieca
Łasiłam się o Pańską wolność
Wióry zbierałam, niebacząca na nic
Śmieci u wrót paliłam nocą,
Aby
Głód oszołomić,
Cielesny głód na noże nabić
Strawiona łuna dwóch żołądków,
Zakwitła w hołdzie parze zakochanych
III
W koszyku leżał mały władca, spokojny błękit muskularny
Rozkosznie tlił się tuż ponad nim
Wydobywałem w niepokoju
Czucie me dawne
Spod prakopuły niemowlęcej
Czujnie obszytej pogańskimi znaki
Echo wznosiło swe bezradne ręce
W geście hallali, ponad dziecka czaszkę
IV
Krecich odnóży hekatomby
Tańczyły kornie w cichych parach
U gór podnóży,
Zapomniane
Ja podrzucałem je, bezradny, w ołtarza Twego piękne strony
Wycinki życia zmiętoszone
V
Twójże to strzęp jest, jońska zmoro
Urwał się z sukni ślepot barwnych?
Kret przecież oczu ma dwie pary
I wszystko poznał bardzo dawno