Zostałem więc nagi, zdezorientowany i przekonany o swoim kiepskim położeniu na wielkiej kanapie w panterkę. Spojrzałem na mego kompana, aby dać mu reprymendę i wyrzucić ze swego wnętrza potok wulgaryzmów, który zgromadził się pod postacią zalegającego nasienia. Stanąłem więc w całej swej mizernej okazałości na przeciw wielkiej gablotki z lustrem. Ścisnąłem najmocniej jak potrafię prawą ręką własny członek, który to specjalnie i z premedytacją doprowadził do tego, że przez całe 45 minut znajdował się w stanie uśpienia, nie dając oznak życia, a przecież Diana tak bardzo starała się szeptać mu słowa łechcące ego, całować i pieścić czule, jak to kobiety mają w zwyczaju. On jak wisiał, tak wisi. Rozumiecie więc Państwo, że ja jako człowiek w sile wieku, pracownik umysłowy na stanowisku prezesa najpłodniejszej firmy budowlanej w tym regionie nie mogłem pozwolić sobie na jakąkolwiek kompromitację. Szczególnie, że Dianę adorowali wszyscy w branży. Począwszy od magazynierów, na dyrektorach kończąc. Mój gniew był więc uzasadniony.
Stanąłem wyprostowany przez lustrem w mieszkaniu Diany. Gniewnie spojrzałem na swoje odbicie, następnie wzrok skierowałem w dół ciała. Jeszcze raz kontakt z lustrem. Dół-góra, góra-dół.
- Widzisz stary, wykręcasz mi takie numery. Czemu teraz?
Zacząłem poruszać swoim narządem w bardzo nieskoordynowany sposób jakby chcąc wyrzucić z niego jakąś informację, albo przynajmniej drobne monety.
- No gadaj, Cóż ja Ci takiego uczyniłem w życiu, że mnie krzywdzisz?
Zacząłem niemalże ronić łzy z powodu ogarniającej mnie bezradności. I wtedy nagle usłyszałem odpowiedź, a raczej zapytanie:
- Czy wszystko w porządku?
- Nie. Nie jest w porządku. Zawiodłeś mnie. Mogliśmy się dzisiaj zabawić, a ty odwaliłeś takie przedstawienie. Diana. Pół kobieta, pół bóg. Cycki Pani Wiesławy z mięsnego potrafią za to postawić cię do pionu. Jesteś chory.
- Przepraszam. Dopiero przyjechałem. Miałem nadzieję, że uda mi się pohamować infekcję dróg oddechowych. A kim właściwie jest Pani Wiesława?
I W tym momencie zrozumiałem, że nie rozmawiam z własnym penisem, a męski głos z angielskim akcentem dochodzi z wnętrza pokoju. Zanim zdążyłem uzmysłowić sobie położenie w jakim się znajduję postanowiłem przysłonić nieco wyboiste mięśnie brzucha wiszącą najbliżej zasięgu wzroku zasłoną. Niestety karnisz okazał się na tyle niestabilny, że pod wpływem silnej dłoni ( nie tak dawno znęcającą się nad przyrodzeniem) zsunął się z wysokości framugi okiennej spadając wprost na moją zmęczoną głowę. Sam akt uderzenia nie był na tyle silny aby mnie zabić, ale zachwiał równowagę ciała, zmuszając mnie do zajęcia pozycji bliższej podłodze.
- hmm. Czyżbym przeszkadzał?
Mężczyzna z holu ściągnął czarny kapelusz i zrobił gest jak gdyby chciał podać mi rękę na powitanie, ale zanim zdążył ją wyprostować, niezręcznie schował za plecy.
- Miałem wypadek. Już się podnoszę. Czy mógłby pan...- Dałem mu do zrozumienia, że chciałbym jakoś doprowadzić się do porządku, a przynajmniej zasłonić tę część ciała, co do której przewidywalności zachowań nigdy nie miałem stu procentowej pewności.
- Ach tak, Proszę wybaczyć moje roztargnienie, aczkolwiek takie widoki zawsze wywołują we mnie stagnację.
- a więc często widuje pan nagich mężczyzn na podłodze, owiniętych niezdarnie zasłonami z karniszem niczym krzyżem pańskich na własnych barkach? - Mężczyzna chyba nie wyczuł ironii w moim głosie, wręcz przeciwne – zamiast odwrócić wzrok, bądź udać się do pokoju obok, aby ułatwić mi wyjaśnienie całej sytuacji, postanowił kontynuować konwersację:
-Tak. Pracuję w zakładzie psychiatrycznym w Santa Rosa. Proszę się więc nie krępować.
- W takim razie, gdyby mógł mi pan pomóc z tą zasłoną...-bezradność przeniknęła me struny głosowe.
- Oczywiście.
Pan Psychiatra wyruszył więc w moim kierunku wyciągając swoje wielkie, owłosione ręce. Skłamałbym gdybym przyznał, że nie wypełniło mnie uczucie niepokoju. Na domiar złego podczas próby ratunku z ogromnej ilości atłasowego materiału drzwi skrzypnęły charakterystycznie i zdał słyszeć się stukot obcasów.
- Wujek Steve? Michał?
- Diana? – wykrzyknęliśmy zgodnie bardzo wysokim i piskliwym tonem.
- Właśnie pomagałem Twojemu narzeczonemu w...
-... to nie jest mój narzeczony, ale już wiem dlaczego. – Przerwała gwałtownie.
Intuicyjnie stwierdziliśmy, że teraz jest najlepszy moment aby przejść na ‘ty’.
- Moja godność Berkowicz. Michał Berkowicz.
- Uszanowanie. Steve Johns.
Podaliśmy sobie dłonie. Wymieniając poważne, męskie spojrzenie. Pełne podziwu jak przy westernowskim pojedynku. Lewą ręką wciąż przytrzymywałem swoją różową szatę, wyglądając niczym rewolucyjny, rzymiański namiestnik.
Diana wybuchnęła śmiechem. Histerycznym śmiechem.
- Nie dość, że...że.. z własnego mieszkania...to..ja cię kręce. Wu...jek i Tyyyy?
-Przepraszam, ale weszłaś w niewłaściwym momencie...
-...zauważyłam.
- Wujek miał na myśli, że akurat chciał mi pomóc bo spadł na mnie karnisz.
- Wiecie co? Moglibyście chociaż...
Diana nie zdążyła dokończyć zdania bo akurat ktoś zadzwonił do mieszkania. Wbiegłem do przedpokoju. Ciągle wydawało mi się, że jestem u siebie w domu. Spowodował to poranny incydent. Mijając zesztywniałą Dianę w pośpiechu pognałem złapać za klamkę.
- A to pewnie ciocia klocia z Misispi. Wyznałem z przekąsem współtowarzyszom, odchylając zasuwę.
- Nie. Straszy komisarz Edward Safiejko. Ja w sprawie morderstwa sąsiada.
-Witam. Nie mam sąsiadów- odrzekłem.
Policjant rozejrzał się po klatce wieżowca, po czym spojrzał na prześcieradło przewiązane na biodrach.
- Lepsze to niż różowa zasłona. Zażartowałem.- Nikt się jednak nie zaśmiał.
Na ratunek przybiegła Diana. Oparła się o framugę, wdzięcznie prezentując wymowne kształty.
-Kolega chciał powiedzieć, ze tu nie mieszka. Natomiast w jego okolicy najbliższy dom znajduje się za lasem. Żyje samotnie, jak pustelnik. Sam pan widzi. Ta przepaska. Dziwni są teraz ludzie. Na siłę próbują być opuszczeni przez cywilizację. Udowadniają tym swoją niezależność. No, ale ja do samotnych nie należę- uśmiechnęła się zalotnie. - Właściwie to w czym mogę panu służyć- oblizała delikatnie górną wargę.
- Nie lubię się powtarzać. Przyszedłem w sprawie morderstwa.
Kiedy to mówił miałem wrażenie, że jego usta w ogóle się nie poruszają..
Odsunął od siebie ciało Diany, spojrzał na mnie z politowaniem, po czym wszedł bezpośrednio do kuchni.
- Zajmij go czymś. Muszę schować stryja. – szepnęła dyskretnie Diana, łapiąc mnie za pośladek.
-Zarzucę coś na siebie tylko. Parada w prześcieradle przed policjantem to chyba głupie posunięcie. I tak się skompromitowałem. A właściwie po co chować stryja?
- Nie ma teraz czasu na dyskusję. – praktycznie syknęła te słowa i w mgnieniu oka znalazła się w salonie, zrzucając pośpiesznie szpilki ze swych boskich stóp, a mnie wepchnęła do kuchni. Policjant siedział przy blacie przeglądając leżące w pobliżu jego rąk zdjęcia Diany. Diana z prezydentem, Diana z Hugh Hefnerem, Diana w bikini, Diana bez bikini.
Ostatnie zdjęcie przytrzymał ciut dłużej, po czym schował je do kieszeni. Chrząknąłem głośno czując być może dozę zazdrości.
- To dowód rzeczowy- oznajmił ze spokojem w głosie.
-Może ma pan ochotę na kawę?- Podreptałem w kierunku ekspresu próbując wmówić sobie, że wszystko jest pod kontrolą, a przynajmniej sprawić wrażenie osoby, która bardzo często obwiesza swe ciało prześcieradłem i jest z tego powodu szczęśliwym człowiekiem. Kiwnął przecząco głową.
- A więc powiada pan morderstwo.- Chciałem wykazać inicjatywę i zainteresowanie sprawą, dlatego zbagatelizowałem dźwięk dzwoniącej komórki, a swój wzrok wbiłem w potężną postać policjanta.
- A i owszem.
- Straszna sprawa. Nie lubię mordów. Omijam te wszystkie walki MKS szerokim łukiem. Przełączam kanał, gdy jakiś film przesiąknięty przemocą próbuję wtargnąć w zakamarki mojej świadomości. Kiedyś pamiętam odwiedzałem babcię na wsi. Po drodze nawinął mi się pod sam zderzak kot. Taki rudawy, piękny zwierz. Nie zdążyłem wyhamować. Usłyszałem coś w rodzaju cichego ‘ał’, takie niecałościowe ‘miał’. Zatrzymałem auto, wysiadłem. Kot jeszcze się ruszał. Uwidoczniła się moja nieskrywana wrażliwość. Nie mogłem zrobić nic innego niż ulżyć mu w cierpieniu. Wsiadłem do samochodu, zawróciłem, rozpędziłem auto, zamknąłem oczy i nacisnąłem pedał gazu. W tym momencie poczułem uderzenie. Okazało się, że najechałam na kota numer dwa. Czarny, włochaty, wspaniały okaz. A więc miałem dwa rozjechane koty i swoje splugawione sumienie. Zapakowałem je do bagażnika i czym prędzej udałem się do wioskowego weterynarza. Kiedy zobaczył moje zakrwawione ręce przytrzymujące kocie zwłoki zbladł i padł na kolana.
Policjant wstał, założył kamizelkę, kurtkę. Podniósł czapkę i wyszedł w kulminacyjnym momencie opowieści.
Do kuchni wpadła zdyszana Diana.
-Jak skończyła się ta historia z kotami?
-Nie ma żadnej historii. Tak jak nie ma nas.