niczym koszmar spod zamknietych powiek
wypełzają twarze
porozrzucane
wśród świecidełek w gwiazdozbiorach
sztraszą jak czarne oczy kruka
wiją swe gniazda bezwstydnie
pajęczyny plotą
na cierniowych koronach
zasadzają kwiaty
skradając zimne krople potu
niczym z rosy srebrniki
lodowatą dłonią głaszczą sen
spijając łzy z policzków
w szyderczym fałszywym usmiechu
mijają puste obrazy
przesłaniają garbem dzień
ściśnięta dusza łka
rodzi się zew
lecz zdeptany umiera