Straciłem wiarę, zgubiłem siebie.
Płynę samotnie, bez celu płynę,
Powoli umieram, samotnie ginę.
Odkąd nie płyniesz ze mną już łodzią,
Nieszczęścia fale wciąż we mnie godzą.
Burze na mnie cisną, silne wiatry wieją,
i bezustannie wciąż mym życiem chwieją.
Ty byłaś mi portem, przystanią, spokojem,
Lecz dziś ta wyprawa podzielona na dwoje.
Brak celu, kursu, brak chociażby mapy,
Jestem jak rozbitek, bez łodzi, bez tratwy.
Tonę w odmętach fal samotności,
Ginę ! Pomocy ! Wokół pustka gości.
Dlaczego milczysz ? Nie słyszysz jak wołam ?
Nie widzisz jak cierpię i powoli konam ?
Zewsząd wieją wichry, przeraźliwe burze,
Nie ma nadziei, smutki są zbyt duże.
Dłoń podaj ! Dłoń która mnie ocali,
I wszystko co złe na zawsze oddali.
Ale ty milczysz ! Na śmierć mnie skazujesz !
Nie widzisz, nie słyszysz, ani nic nie czujesz!
Ginę ! Umieram a ty niewzruszona,
Pragnę byś teraz wzięła mnie w ramiona !
Byś uchroniła mnie przed falą samotności,
Bym już więcej nie płynął przez ciemne nicości.
Tak bardzo chcesz oglądać mój koniec ?
Krzyczę ! Wołam ! Na darmo głos trwonię.
Podaruj uśmiech ! Podaj mi dłonie.
Lecz ty wolisz patrzeć jak powoli tonę...
Ocal mnie ! Czekam ! Czy nie widzisz mnie ?
Nagle twoja postać gdzieś ginie we mgle.
Nadal krzyczę, płaczę i o pomoc wołam,
ale nic z tego - pisane mi konać !
Jak zjawa zniknęłaś w mgle ciężkiej i gęstej,
Pozwoliłaś mi zginąć zabiłaś me serce.
Fale goryczy mocno mnie przeszyły
Twój chłód, obojętność tak mnie uśmierciły.
Już donikąd nie płynę, nie ma we mnie ducha,
Już ciebie nie wołam, wokół cisza głucha.
Już nawet me serce nie bije, nie krwawi,
Oczy me już przestały zalewać się łzami.
To wszystko spowodowane twoją obojętnością
pozwoliłaś mi zginąć razem z mą miłością.