wszędzie wszędzie
ścieli złoto-brązowe kobierce
w alejce
drzewa słoneczno złote
gałęzie chylą dziękując
za ten ogrom szczodrości
który gubi z wiatrem
wieje i gra na strunach gałęzi
spadają gwałtownym deszczem
to znów cichym refrenem
jeszcze jeszcze
jak na mandolinie
srebrzystych promieni babiego lata
grajek wodnik płynie nurtem
szemrze po fali ciszej ciszej
niebo chmury przeplata
oświetla astry marcinki niebiesko-fioletowe
mrugają oczkiem niby słoneczka małe
chryzantemy dostojne
ozdoba ogrodów
gdy gwiazda zajrzy w okno
wpada promień ognisty
w miłosne nasze sploty
jesiennej tkliwej
czule patrzysz w oczy
rankiem szepczesz
pachniesz latem