Ofiarowanie. Pieśń.
Chór złożony z katolików – amatorów
wznosi swą modlitwę tam – w górę, gdzieś
w kierunku gwiazd. W takt melodii
granej skądinąd przez organistkę – amatorkę.
Wszyscy w tym przedstawieniu są amatorami.
Może jedynie Pani Jadzia, niedoszła zakonnica,
gra swoją rolę bardziej profesjonalnie.
Pan Józef nie śpiewa, z nieobecnym wzrokiem
spogląda gdzieś przed siebie poza mury. Wczoraj zmarła
mu żona. Za mną ktoś śpiewa mocniej i głośniej
niż wierzy. Pewnie chce zagłuszyć własne sumienie
pieśnią o Jezusie umierającym na krzyżu
za Nią i cały ten zgubiony świat.
Jakiś chłopczyk, chyba jeszcze z podstawówki,
trąca swojego kolegę, pewnie z klasy albo z podwórka.
Oni też nie śpiewają. Są zajęci budowaniem
obozu w krzakach za miastem. Pani Maria
z naprzeciwka, upomina własną córkę,
żeby siedziała grzecznie, bo nie wypada kręcić się
w ławce. Piotrek, kolega z podstawówki śpiewa.
Zawsze to lubił, kiedyś nawet chciał się zapisać do chóru,
tego bardziej profesjonalnego. Nie przyjęli go – fałszował
jak sto diabli. Pani Franciszka (ma chyba z 200 lat),
jak zwykle ubrana w tradycyjny strój ludowy, z prawdziwą
bogobojnością, uzbrojona w czarny różaniec z komunii i
książeczkę do nabożeństwa (co z tego, że morawska
i napisana pismem gotyckim), śpiewa tak po cichu
i z namaszczeniem, szczerze spogląda na
prezbiterium. Przedstawienie dnia – msza zaduszkowa.
Takie przedstawienie operetkowe – trochę śpiewu, trochę
śmiechu, trochę łez. Ale jakby
nie do końca trafiony repertuar. Wszyscy jesteśmy aktorami
w tym przedstawieniu, Wszyscy śpiewamy jak potrafimy,
Wszyscy wznosimy swe modły – w górę gdzieś
w kierunku gwiazd.
Do Telewizora, Komórki,
Komputera (o tak – Bóg bardzo na czasie), Samochodu.
Prawdziwego Boga nie ma, jestem tylko
Ja.