snuje misterne obrazy
spadają iskry ognia
płonął cały
trwoga i głos z oddali
metaliczny dźwięk drażnił
wołał
imię to znane
na granicy dwóch światów
życia i śmierci
w gasnącym odblasku płomieni
lśniły białe włosy
pragnienie
dotknąć jak strun palcami
pieścić i splatać
w swą duszę
nad gasnącym ogniem
istota unosi się w zawieszeniu
na nici jednej
bezkształtna
oczami przenikającymi
o źrenicy boskiej miłości
czarne niebo niby czarne morze
żarzący ogień językiem złowieszczym
liże
twarze blade
jak wyrzeźbione w drewnie maski
w oczach migają cienie
lęk krzyczy
dźwięk wraca wołaniem
martwą metaforą
odbiciem w ściśniętym glosie
jęk bólu uderza ciosem
w twarze
w plecy
wiatr mrok rozproszył
na horyzoncie jeden promień
świt różowieje mgliście
ptaki skrzydła rozłożyły
on tańczy na pograniczu jawy
w szmaragdowe oczy wpatrzony
wierny kochanek
uniósł dumnie głowę
zaśpiewał do słońca