że istnieć jako nic było by lepsze
otoczony ludźmi podobnie czuję
kiedy w płucach zatrzymuje powietrze
a biały naskórek sinieje
ręce zaczynają drżeć
w oczach pojawia się anioł
biało-czarny z kropką na czole
nie wiem czemu wyczynia czary
smutny to początek końca
nadgryzione jabłko pod nogi spada
drabina Jakuba odpada
z kawałkiem chmur
nawet ości można zagryźć chlebem
a czym słowa
niedopowiedzeniem ?
nie tak je rozumiem
jak wypowiedzieć można
z językiem opadłym na podniebieniu
bez nacisku na zaimki
same spłyną w roztworze śliny
i wypociny zdeformowanej
powiekami
rzęsy pełnią tu ważną rolę
zgrabiając łzy z powrotem
oczom
pozwalają być morzem
nie kałużą pełną piachu
za wzorzec mogłem przyjąć kiść
na przykład winogronu
nasiąkniętą słońcem i bakteriami
które winę w wino
przez klepsydrę czasu
przewiną w nowy kłębek Ariadny
a nie wyblakłe twarze z platynową nitką
której nikt nie widzi oprócz cinkciarzy
szelest liści niczym
wobec szeleszczących kieszeni
w wywarze płatniczym
rozlanym z mlekiem matczynej piersi
coś się przypala
za późno zrozumiałem
konstruktywność
pojmowania tego co otacza
to w czym się taczam
od rana do świtu
zapach prozaiczności
nabiera kształtu szubienicy
na której wieszam jedynie bieliznę
szyję zostawiam innym
by poczuli jak blisko
byli mojej śmierci
niech pytają
jak się czuję
kiedy niosąc pęk kwiatów
zgarniam nogą ziemię
do otwartej mogiły