niedaleko jeziora którego stałem się brzegiem
przy niej siadam i mogę pomilczeć
bez patrzenia w jutro
tam trawa łechcąca stopy
pachnie nocnym deszczem
a o poranku
kołysze się w pajęczynach
i motylach
widzę pokój otwartych drzwi
ze słońcem rozrzuconym po czterech kątach
i spadające przykurzone ćmy
za kartki niezrywane od miesięcy
jak wyspa
opływam w czasie znikających fal
albo wiatru
którego szaleństwo dokucza liściom
sytych zielenią