zbieram kawałki ciebie
tam w paprociach
upuściłaś płaczącą husteczkę
trochę dalej przy kamieniu
koralik z niebieskiego szkła
na niebie którego zapomniałaś
budząc się w środku deszczu
zakwitło słońce
młode
niedojrzałe a już gorącem
zdmuchujące mgłę
uniosłem je
jak wszystko co znalazłem
delikatne
rozczepione wodą i światłem
rozchuśtane pajęczyn
zrzucających brzemię ranka
przekładając to wszystko
przez palce
raz w dół raz w górę
zbudowałem parasol z myśli
pod którym wiem
że droga ta nie ma końca