Wieczorny chłód snuje się po ulicach,
zapach jesieni w swych krokach przemyca,
na środku placu, przy starym pomniku,
pojawił się obraz, na płaskim chodniku.
A na tym obrazie, autorstwa niczyjego,
każdy zobaczyć może coś innego,
bo każdy marzenia ma całkiem odmienne,
jedni kosmiczne, a drudzy przyziemne.
Raz pewien pan, w morowym surducie,
w spodniach hiszpańskich i włoskim bucie,
na owym malowanym obrazie,
zobaczył swą żonę i wiosenne bazie.
Przystanął na moment, łzy powstrzymując,
bez mrugnięcia, w owy majak się wpatrując,
żona jego odeszła... lata już temu,
on zaś pozostał, nieprzydatny niczemu.
Deszcz już kropił, ciemność nastawała,
on zaś patrzył, patrzyła gawiedź niemała,
a każdy element tej obrazowej społeczności,
miał w życiu miłość, teraz jest w samotności.
Wieczorny chłód snuje się po ulicach,
zapach jesieni w swych krokach przemyca,
deszcz zmywa marzenia, człowiek zostaje,
los przeciwności bez pamięci rozdaje.