Pan Stach co go widzę codziennie przez obsypane mąka firanki
siada jak co dzień i wrzeszczy.
Nie wiem, dlaczego od pół roku tak robi pod moim oknem.
Pomagają mu w tym rytuale jedynie przydrożne psy, które podobnie jak on
zaczynają ujadać w różnym tempie.
I takie sytuacje są czasami nie do przejścia.
Pan Stach zwykle po tym siada z butelką niebieską. Gdy już
się zmęczy nasuwa na oczy fotochromowe okulary i zaczyna bazgrać.
Kiedyś wysypały mu się karteczki z kieszonki w spodniach.
Wszystkie zapisane, na każdej nie określony bliżej gryzmoł w postaci wiersza z
komiksem. Gdybym nie pisał wierszy to nie uwierzyłbym, że na tak małej
karteczce można uwiecznić tyle bólu i cierpienia.
Cierpliwie to znoszę, bo kto może zrozumieć poetę czy
gryzmolarza jak nie drugi z tej samej praktycznie krwi, co snuje opowieści
przez mgłę zapisaną na piasku. Banał, ale dzisiaj im więcej krzyków i pisków za
oknem tym lżej mi się robi. W końcu ja mam jeszcze jakieś poczucie
bezpieczeństwa w swojej rodzinie. Pan Staszek nikogo nie ma. Martwię się o
niego czasami, i boję. Mam nadzieję, że codziennie z swoim rytuałem pod moje
okno będzie przychodził. I zawsze da to coś, czego w żadnym sklepie nie można
kupić.
Dzisiaj myślę o tym, że tak ludzie szybko odchodzą.