krawędzie nie pasują do siebie
czyste relacje ostukują lekarskim młotkiem
czekają na reakcję łańcuchową
obszczekują całe wiadro smaru
Na dłoniach panoszy się bezwład
poroniona niechęć do każdej roboty
Krawędzie zewsząd
wszak jest jeszcze przed wschodem słońca
więc niby jak mają pasować do siebie
kiedy ten nieznośny terkot hulajnogi
było tak by było
Krawędzie nie pasują
chodnikowi nie wystarcza utrwalić terkot
powielić hulajnogę
przypadkiem
powielić coś z czymś
kogoś z kimś
Być czy mieć to też za mało
Tarzam się w radosnym poklepywaniu po plecach
wiem jak sięgnąć nosem w zimno
układać aż do znudzenia walkę na śmierć i życie
bijąc na odlew kawałek ciepłego koloru
moje wyuczone pokory passe-partout
brukuje piekło
samymi dobrymi uczynkami