i trudno mi ze sobą wytrzymać
jadę dotykać dłońmi
błękitu bezkresnego nieba
ciągnę zbolały worek
swego ciała
wciąż dalej i wyżej
zmywając go mieszaniną
adrenaliny i potu
kawałek po kawałku
aż do oczyszczenia
mierzę czas uderzeniami czekana
a kroki wyznaczam chrzęstem raków
w lodowatej bieli
zawieszam swe życie na kawałku stali
jak na wadze poznania
dobra i zła
w którą stroną przechylą się szale
nie wiem
czy darowany mi będzie
jeszcze jeden dzień