Wszystko jest okej...
Mówili dopóki nie zobaczyli bladych blizn
I nie spojrzeli na nią ze współczuciem.
Uśmiechnęła się, bo wiedziała, że tak trzeba.
Cicho odeszła.
Może to był tylko przypadek?
Kot, pies...
Ale gdy odprowadzał ją do domu, nie spotkał kota.
Nie usłyszał szczeku psa.
Uśmiechnął się, bo wiedział, że tak trzeba.
Cicho odszedł.
Może to był tylko przypadek?
Niewinne cięcie...
Spojrzeli na jej piękne, bursztynowe oczy.
Widzieli jak pobłyskują szczęściem, słyszeli śmiech.
Radosna dziewczyna...
Mówili, dopóki nie spóźniła się na matematykę.
15 minut... tylko tyle i zobaczyli ją roześmianą.
Uśmiechnęła się, bo wiedziała, że tak trzeba.
Łza spłynęła jej po policzku.
Pewnie ze szczęścia, bo jej tata właśnie wychodził z więzienia.
Ale gdy odprowadzał ją do domu nie ujrzał jej taty w oknie,
A ona była smutna.
Uśmiechnął się, bo wiedział, że tak trzeba.
Cicho odszedł.
Pewnie się spóźni...
Pomyślał i zaczął uczyć się na klasówkę z historii.
Spojrzeli na puste krzesło.
Tego dnia nie zobaczyli jej jaśniejących oczu, nie usłyszeli śmiechu.
Dziwny dzień...
Mówili, dopóki nie dostali kieszonkowego.
I tego dnia nie zobaczyli jej na korytarzu.
Szli milcząc, bo nie wiedzieli jak się zachować.
Klasówka z historii była trudna.
Pewnie dlatego nie pojawiła się w szkole...
Ale gdy wracał do domu zajrzał przez okno do jej różowego pokoju.
Usłyszał szczek psa.
Otworzył drzwi i wszedł do środka, bo nie odzywała się od wczoraj...
Zwrócił się w stronę kuchni.
Poczuł zapach szarlotki, jaką uwielbiała.
I spojrzał na jej oczy, które przestały błyszczeć.
Bladą twarzyczkę
I ręce pełne blizn,
Sznur na drewnianym stoliku,
I karteczkę z mało wyraźnym podpisem, startymi przez czas śladami krwi: Do zobaczenia, tatusiu.
Nie zobaczyli jej na korytarzu.
Szli milcząc, bo nie wiedzieli jak się zachować,
A kieszonkowe przepili w barze na rogu ulicy.
A on już nigdy nie zobaczył jej bursztynowych oczu,
Nie usłyszał jej śmiechu.
Ale zapamiętał ją radosną, bo wiedział, że tak trzeba...