niczym poranną rosę
na Łące Szczęścia.
Chwasty wśród tulipanów
i grafitowe chmurki
przykryte światłem słońca.
I widziałam uśmiechy dzieci,
ciche szlochania starców.
I porzucone jabłonie bez korzeni,
bo nie było miejsca na Łące Szczęścia.
Słyszałam wesołą pioseneczkę
i psa skowyt.
Wspominałam zapach ciastek,
bo tęskno mi było za drewnianym domkiem
w wysokich górach,
nad błękitną rzeką.
I zbierałam maliny,
bo tak pełno ich było na Łące Szczęścia.
I piłam wodę z potoku,
bo byłam spragniona.
I spragniona byłam matczynej miłości,
bo nie było miłości na Łące Szczęścia.
I szłam wciąż z trudem.
Zmierzałam kamiennym mostem
nad przepaścią.
Widziałam ciała strudzonych wędrowców,
których podróż przerwała śmierć
na Łące Szczęścia.
I kaleczyłam się w stopy
bo pełno cierni na Łące Szczęścia.
I upadłam na wzgórzu
ze zmęczenia,
z głodu
i tęsknoty.
I widziałam światło
przy złotej bramie.
I promienne uśmiechy
szczęśliwców.
Spojrzałam na Niego.
i zasnęłam na wieki,
bo nie dostąpiłam zbawienia
na Łące Szczęścia.