Słońce,radośnie migotało pomiędzy krągłościami jesiennych,burzowych chmur.
Żółto czerwone,liściaste płomienie oplatały sfatygowane parkowe alejki
Nozdrza mierził ostry,październikowy powiew.
Przez krótką chwile świat mógł odetchnąć od pośpiechu.
Na brunatnych,metalowych poręczach ławek lśni jeszcze wilgoć
Z daleka dobiegał mnie szum aut rozpryskujący się o parasole pół nagich drzew.Mogłem spokojnie już zanurzyć się w samotność...
Nieodparta pokusa tego co przede mną gnała mnie w znane mi rejony,by odkrywać je na nowo.Bezpański pies z tumultem przebiega mi drogę by za chwilę zniknąć w krzakach bez śladu .Śpiewają jeszcze wczorajszymi hymnami ku nadziei,puste powywracane flaszki,
Odbijam się cieniem w witrynach trawników,na butach przechodniów.Pani z wózkiem pośpiesznie gna przed siebie mrucząc coś pod nosem . Za chwilę jestem już gdzie indziej. Potknąłem się o wystający bruk.Na chwilę tracę równowagę,ściągam na siebie rozbawione spojrzenia bezradnych ptaków.
-Cholera ! Rykłem wściekle.Wtedy zdałem sobie sprawę że ulotność jest darem.O jakże wielkim !
Październikowy różaniec sekund gna bezpowrotnie,a ja wraz nim.Idąc,muskam życie zmęczonymi od chłodu palcami.Trwoniąc na radość,kolejną zmartwychwstałą jesień.