malarce niedościgłej
co paletę kilkubarwną
rozlewa po świecie
zieloności przemieniając
w czerwienie i złoto
dzikie wino przybrała
w purpury oblicze
klony różowością
spowiła misternie
roziskrzyła w słońcu
brzozy złotem tkane
wilgocią poranka
muska senne twarze
zawiesza krople rosy
na pajęczych pułapkach
otula mgły białością
ciszę bez śpiewu ptasiego
jeszcze tylko chwilę
ona tak trwać będzie
ustępując zawiejom
deszczowej szarości
aż zmrozi wszystko
śmiertelną skorupą