że wypadają z moich ust
... Ale mimo mojej woli.
Dokładnie tak, jak zęby
w bolesnym śnie,
który zaskoczył mnie parę nocy temu.
Pamiętam, że stałem pośrodku
białego, nieumeblowanego pokoju.
Za oknem - niebo,
które - mimo nocnej pory -
również było nieskazitelnie białe.
Nad oknem - karnisz.
Zamiast stor zawiesił ktoś na nim
ostentacyjnie kobiece, czarne rzęsy.
Ich pogrubione końce
dyndały w rytm mojego płytkiego oddechu.
Były rozsunięte,
najszerzej, jak to możliwe.
Pamiętam, że stałem pośrodku
i z niedowierzaniem,
któremu być może towarzyszyła rozpacz,
wpatrywałem się
w stosik moich osobistych zębów,
które z niewiadomych przyczyn
nie należały już do mnie.
Jakiś przezorny, hotelowy boy
pozostawił w kącie pokoju
szufelkę i zmiotkę.
Chcą, bym tu posprzątał -
- pomyślałem - moja wizyta
kończy się za pięć minut,
a pokój
powinien być gotowy
dla kolejnego z licznych gości.
Mrugnąłem.
Na skutek tego
dzierżyłem w obu dłoniach
i szufelkę, i zmiotkę.
Tchnęło mnie... coś.
Przeskoczyłem nad stosikiem zębów,
które nie należały już do nikogo.
Do okna. I znów to:
białe, nieznośnie białe niebo,
a na nim słońce,
jakieś takie... atomowe
i czarne niby smoła.
Moje szczęki...
palił ogień,
ból, którego opisać się nie da.
W poszukiwaniu ulgi
prawie cały przylgnąłem
do powierzchni szyby.
Była przyjemnie i kojąco chłodna.
Wtem.. rozległo się.
Donośne, prawie apodyktyczne
pukanie do drzwi.
Musiałem się spieszyć.
Wsunąłem do gardła:
najpierw zmiotkę,
następnie szufelkę.
Zacisnąłem powieki, policzyłem do trzech i
z największym trudem
przełknąłem.
Zaryglowawszy drzwi, pomaszerowałem w kąt.
To ten sam, w którym boy anonimowy
pozostawił mi zmiotkę... i szufelkę.
Rozsiadłem się w tym kątku
i odetchnąłem, pełną piersią.
Pod wpływem tchu zafalowały
dwumetrowe czarne rzęsy.
Męski i mocny prąd powietrza
wprawił je w stan nieomal hipnozy.
I to był ten moment,
w którym wreszcie
poczułem się pewnie,
w tureckim siadzie
i z potylicą, wtuloną w białą ścianę.
Wzrok powędrował na powrót
ku stosikowi nie moich już zębów
rozsypanemu na czarnej, matowej posadzce.
Pukanie do drzwi... ustało.
Swój pełen wrażeń pobyt
w białym pokoju, niby-hotelowym
zamknąłem konstatacją, której dziś
sam nie rozumiem.
Ani trochę.
Skoro pomyślałem, w te zęby wpatrzony:
"czeka mnie wiele,
wiele pracy."