za pojawianie się w ostatniej chwili
przed wyjściem
i mrozom za zbyt dokuczliwe zagryzanie rąk
kiedy potrzebuję odpocząć są wszędzie
rozszerzone sinymi powiekami brną w głąb
pod źrenice
stawy
z krwią idą żyłami w dół palców zagęszczając ból
niestrawny
aż chce się płakać
liście gniją oczywiście
jak oczywiście zaczyna gnić człowiek
zmarnowany porą pragnie usnąć
zaczerpnąć świeżego powietrza
przez usta przechodzi słowami
zaciągniętymi kominami wypalonych sadz
i przeżartymi wronami tłukącymi dziobami
w cieple zmarzniętych gniazd
na które patrze dopalając papierosa
na oknach termometry podbijają rtęć poniżej zera
czterem porom roku też dziękuję
za wyrafinowaną ucieczkę
kiedy próbuję zatrzymać czas nad jedną z nich
pryskają jak iskry moknącego ognia
i przyjaciołom dziękuję
za to że wypytują wszelkimi przypuszczeniami
o spadek notowań na giełdzie społecznej
ileż bezpieczniej można żyć pod parasolem dobrobytu
bezpieczniej nie znaczy szczęśliwiej
ale kto o tym wie
że pragnieniami łata się dziury w serze
nie w trumnie wyłożonej życiem
z drugiej półki reklamy widać inaczej grymasy twarzy
sączące ceny przez portfele
nie potrafię stać w kolejce po tak wiele
przypuszczeniami że na dzień dzisiejszy wystarczy
a jutro
nie musi być weselej
w przetrwaniu nie mam się ochoty
na czterdzieści osiem godzin rozważań
tym bardziej na ważeniu każdego grama sekundy
i historii dziękuję
mającej szerokie łuki zawijania
no i tobie wyblakły międzyczasie
za kosmos w koszyku wydarzeń
dzięki temu niosę wszystko na garbie wielbłąda
usychającego z pragnienia
z przyzwyczajenia nie umieram
patrząc mu oczy
kiedy on...
w potrzebie powstaje dylemat dokąd iść
jeśli pustynia kończy się tam gdzie zaczyna
a ta oaza z palmami i wodą
jest tylko fatamorganą wypalona słońcem
jeśli jest przyczyną
zawracam...
...nad kroplą i ziemią
kołysząc zapach dotykam ramienia
po którym z ufnością chwytam
dalekowzroczność ślepca
znikam pod schodami nieba
dziękując deszczom
i mrozom
za dzień wolnego od pracy