nasze dusze były jak dwa odległe księżyce
które wygasły, każdy samotnie
nad światem pełnym wspólnych wspomnień
nasze plecy - była to uczta, jakich mało -
opierały się o czarny blat nieba
a nasze oczy dziwowały się
przebogatej karcie dań
i kiedy zjedliśmy już wszystkie gwiazdy
i legło każde u swojego końca stołu
mrugaliśmy do siebie... dwuznacznie
niejasnym światłem
syci jak nigdy
jak bogowie
poczęliśmy pokładać się ze śmiechu
nad losem naszych starych "ja"
zagubionych na zawsze
pod zamieszkałym przez nas
bezgwiezdnym już niebem