Już czas! Puść ster! -zawołał donośnie. -Dopóki trzymasz go w dłoniach skały nie przyjmą uderzenia.-Nie chcę jeszcze umierać -jęknęła niepewnie.-Jesteś tchórzem, popatrz dzieci na Ciebie patrzą, jak nauczą się umierania jeśli ich własna matka boi się śmierci?-Jesteś potworem-odrzekła i złapała ster, potem wyskoczyła za burtę. Resztką sił dopłynęła do brzegu.Uratowała wszystkie, jedno po drugim. Szli zmęczeni jeszcze wiele godzin siłując się z żywiołem puszczy. Nie oglądała się za siebie. Statek popłynął dalej.Skały stały wciąż niewzruszone. Było im zupełnie obojętne kto dzisiaj zostawi na nich ślad utraconego życia.Wiedziała, że zrobiła dobrze. Opary bagiennego świata zmieniły jego umysł, teraz szaleństwo krążyło w jego krwi, gotowe wyrwać spod ziemi
przeznaczenie.
Rozbite lustro leżało w rogu pokoju. Pusta, zimna tafla odbijała od swej szarej,zakurzonej powierzchni jakąś twarz. Nie rozpoznała rysów,ale to spojrzenie przenikało aż do kości:był w nim prawdziwy, chory ból. Zbiorę kawałki-zaproponował.-Dobrze-odrzekła spokojnie, potem
daj mi je, będą jeszcze potrzebne.-Do czego?-zapytał zaciekawiony.Do przecięcia jednej złotej nitki która zaplątała kilka zaciśniętych pięści. Dziś uwolnię wszystkich niewolników.
Ruszyli, niepewnie, ściśnięci jak w imadle, dłoń przy dłoni, zgarbione sylwetki ludzi odartych z tożsamości.Czarne postacie w zadumie i ciszy przemierzały pustynię.Tego dnia wszyscy mieliśmy dotrzeć do obiecanego miasta, ale tylko najwytrwalsi mogli oglądać jego majestat i piękno.
Płomienie i żar wybierały najsłabszych, Ci, najbardziej odporni na ból szli dalej. -Jeszcze tysiące kroków przed nami-powiedziała cicho mała dziewczynka-Nie wiem czy dam radę ..Mamo czy mogę zamienić się w ptaka i odlecieć do nieba?-Nie, to jeszcze nie czas.-Zamknij oczy
i schowaj się w swojej najgłębiej ukrytej myśli, chłodna kojąca przestrzeń przyniesie Ci odpoczynek.Kiedy dotrzemy na miejsce obudzę Cię..- A kiedy się obudzę będziesz tu jeszcze?-Będę zawsze tam gdzie wiatr i ślady Twoich stóp, nawet gdy stanę się już tylko powietrzem..
Rozlany atrament zostawił ślad na białej pościeli.- To nic, jutro kupimy nową-odrzekł.-Nowa nigdy nie zastąpi starego materiału,każda tkanina to inny czas, inna faktura, niepowtarzalny wzór i zapach, możesz kupować do woli lecz nigdy nie odtworzysz utraconych kolorów. Powiedziawszy to wyszła na mały balkon,bez słowa chwilę siłowała się z myślami, a potem każdą ich cząstkę rozrzuciła na wiatr.Wiedziała, że nigdy nie wrócą.Nie żałowała.
-Przecież prosiła by prochy były wyrzucone nad Wiecznym Jeziorem,dlaczego wciąż trzymasz je w piwnicy? -zapytał zdziwiony. Zapadła cisza kłująca umysł jak szpilki.Proch jest jak ziarno, nigdy nie wiesz czy kolejna wiosna nie wzbudzi nowego życia-odrzekł z szaleństwem w czarnych, głębokich jak noc oczach.
Było rześko i zimno.Lodowate dłonie ogrzewałam kubkiem z bardzo mocną kawą.Pierwsze promienie wpadły w radosnym tańcu do piwnicznego pomieszczenia. Delikatny deszcz rosił ze współczuciem zmęczoną,suchą ziemię. Przyjrzałam się uważniej. Pod moimi stopami coś kiełkowało. Mały, zielony, ledwo dostrzegalny listek dzielnie wzbijał się po chudej i słabej łodyżce, choć nie miał szans -trwał. Wiedział, że któregoś dnia słońce otuli go mocniej i dłużej, a wtedy stanie się wielkim drzewem, które silnymi ramionami rozerwie wreszcie betonowy dach.
Ubrała się i spakowała walizkę, w zasadzie nie miała w niej nic poza dziesiątkami pędzli. Każdym z nich miała namalować komuś szczęście.Ktoś szepnął jej cicho do ucha:Zapomniałaś farb mała. -Nie szkodzi.. odrzekła spokojnie. Prawdziwe kolory zbiera się w łzach...
Nie zobaczysz ich dopóki nie zapłaczesz naprawdę.
***