Było coś niezrozumiałego w ruchach jego dłoni. Bronił się ale jednocześnie otwierał ramiona. Skulony cień naśladował jego uniki i bezsilne zamachy. Ostatecznie rozszarpał go jego własny strach.O tej porze dnia w kawiarni
było już pusto. Cisza czysta jak łza przynosiła ukojenie.Porzucony kapelusz i rozdarty płaszcz zdradzały ślady niedawnej walki. Był tutaj obcy. Ta obcość i niewiadoma przyciągała kobiety jak magnez.Czekał na odpowiednią chwilę.
Krata więzienna zamknęła się. Ostry jęk zardzewiałego żelaza brzmiał jak źle zaostrzony, wyszczerbiony nóż. - Koniec widzenia, wyjść! -chrapliwym głosem powiedział strażnik. Cienkie włosy zebrała pośpiesznie w kucyk, dzisiaj także nikt jej nie odwiedził. Niedopalony papieros wciąż leżał w starej powojennej popielniczce, nie znosiła tego zapachu. Unikając wzroku współwięźniarek szybko przemknęła głuchym zimnym korytarzem.Była jak powietrze-widoczna tylko dla tych, którzy w nią wierzyli.
Gaz unosił się powoli kradnąc resztki czystego tlenu. Zamknęła oczy- umrzesz ze mną -pomyślała szybko.
Światu nie będzie żal jeszcze jednej zbyt pochopnej dłoni, która chciała znów przywrócić czucie ludziom chorym na nienawiść.Ty nie masz czucia, więc nic nie zauważysz. Teraz kilka oddechów nie ma już znaczenia. Ostatnim haustem złapała niecierpliwą myśl i zamknęła oczy. Poczuła tylko jeden zimny dreszcz.Nieskończona biała przestrzeń porwała ją w ramiona i zabrała na drugi brzeg.
- To niemożliwe jest puls!! -krzyknęła przerażona pielęgniarka. -Ta kobieta 3 dni była w kostnicy, nikt nie ożywa ot tak!-wyszeptała złowieszczo resztką sił. Blade policzki zmarłej nabierały kolorytu, nagle, bez słowa skargi
zerwała się z zimnego podłoża. Pośpiesznie zabierając z sobą płaszcz wybiegła z kostnicy wprost na korytarz.
Na nagiej stopie wciąż widniał numer: 44.
Nie widziałem Cię już 4 dni najdroższa! Odrzekł smutno, wiesz, że jak ludzie nie kochają się 4 dni to miłość umiera. -Co to znaczy kochać? -zapytała mechanicznie.-To znaczy oddychać jednym oddechem odrzekł. Dopiero gdy się tego nauczysz możesz wrócić-odrzekł chłodno. Krótki sygnał przerwał rozmowę. -Połączenie zostało zerwane, skontaktuj się ze swoim operatorem...
Dusiła się. . Odłączone tryby mechanizmu leżały w chaosie na ulicy.Urządzenie podtrzymujące życie zawiodło. Dożylnie podano lek uspokajający, bardzo silna substancja odebrała jej zdolność jakiegokolwiek sprzeciwu. Mogła jedynie patrzeć tępo w okno, za którym była tylko czarna betonowa ściana.
Kiedy było zupełnie ciemno dopalająca się świeca na biurku malowała swoim ciepłym płomieniem obrazy na białej ścianie.Wesoły płomyk łączył dłonie i dzielił światy. Czasem ścianę ogarniał pożar a czasem wpadała do ciemności odrobina światła. Zbierała w dłonie każdą małą iskierkę. Parzyło, paliło, bolało. Ból był rzeczą chwilową. Ogień musiał rosnąć aby gdy zgaśnie słońce można było je czymś zastąpić...
-To wciąż niewiele.. powiedział sucho zamykając drzwi.
****
To było ich ostatnie spotkanie.