Było późno.Noc smagała zimnymi myślami rozgorączkowany umysł.Jeszcze dzień, może dwa.W kolejnym tygodniu znów się spotkamy. Tylko ja i Ty w cztery oczy. Życie i przeznaczenie.Jak niespodziewana twarz w lustrze, kiedy sądzisz, że nikt nie patrzy.
Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Było upalnie ale żar z nieba był niczym w porównaniu z siłą ognia jaką miała w swoim sercu. Miękko i dostojnie stąpała po ostrym ściernisku.Zgubione buty nie stanowiły problemu, nie bała się paru słabych patyków. Jak lwica skradała się nie wydając żadnego dźwięku, przenikając białą jak mleko mgłę, bezbłędnie łączyła się z horyzontem.Naprężona jak kot, w każdej chwili była gotowa do skoku.
Stary, porośnięty zielonym mchem dom nie żył od dawna. Czasem puste ściany bez barw odwiedzały echa przeszłości
szeptając razem z wieczornym wiatrem ostatnie słowa jego
mieszkańców. Wtedy na nowo budziły się pożegnane czarne sny.Niedokończone rozmowy i niewysłane listy przenikały do umysłu bez zaproszenia. Tutaj nikt nie spał spokojnie.
Mijali się codziennie w metrze. Mała, drobna niczym nie wyróżniająca się snajperka i poeta ratujący zaginione dusze.Choć byli sobie obcy znali się bardzo dobrze. Te same myśli łączyły się jak idealnie dopasowane fale. Zabiła już wiele razy. Właściwie zabijanie weszło jej w krew. Na zlecenie odbierała marzenia i mrzonki. Dusiła czas nieprzygotowany do przemijania. Jednym precyzyjnym cięciem zatrzymywała puls natarczywych emocji. Czucie smaku i lęku było dla niej czymś dziwnym i niezrozumiałym. Nigdy nie patrzyła w oczy swojemu przeznaczeniu. Niczym mechanizm doskonale dostrojona do milczenia,nie czuła strachu ani lęku. Ktoś przecież musiał zabijać aby ktoś inny mógł żyć.
-To kiepskie wytłumaczenie- odrzekł poirytowany. -Myślę, że stać Cię na więcej.Jeden strzał a mogłabyś osiągnąć wszystko.Musisz jedynie znaleźć odpowiedni cel.Znajdź go i zrób swoją robotę. Od tego jesteś! -burknął. Rzuciła nerwowo dokumenty na stół.Pracowicie uporządkowane teczki rozsypały się na podłogę. -Pozbieraj!Natychmiast! Na Twoje miejsce jest milion lepszych, takich jak Ty mam na pęczki! -krzyknął wzburzony. Trzasnęły drzwi. Dziś nie wytrzymała.Nie chciała już niczego osiągać, pragnęła jedynie spokoju.
Ciepło kominka wypełniało pokój. Siedzieli wygodnie na starym, połatanym, białym kocu.Cisza jak kojąca dłoń delikatnie otulała wciąż rozdygotane myśli.-Popatrz tam daleko jest wciąż łuna ognia,jeszcze trwają ostatnie walki-powiedział. -Właściwie dlaczego odeszłaś z organizacji? Byłaś naprawdę dobra..Nie znam lepszego snajpera od Ciebie..- Było za głośno-odparła obojętnie -I nie lubię tłumików -dodała. - Za mocno ściszają sumienie.
Ryk przelatujących samolotów burzył uporządkowany stan umysłu. Wielkie, nieokiełznane maszyny zniżały się niebezpiecznie do ziemi. Potężne, żelazne skrzydła pruły bezlitośnie niebo. Nie żałowała swojej decyzji. Zachowała tylko odłamki łusek od kul, na pamiątkę własnej utraconej tożsamości.Przebłyski podświadomości jak połamane kawałki wbijały się czasem ostro raniąc duszę. Było ich dużo, zbyt dużo aby złożyć je w całość. Żyła więc z nimi,
w doskonałej harmonii bólu i milczenia.
Dopaliło się już-powiedział ktoś z tyłu. Siwy pył zebrano do złotego słoika. Proch zebrano. Pamięć odebrano. Ślad po człowieku zaginął.-Czy wiesz kto to był ? zapytało małe dziecko. -Nie wiem, odpowiedziałam szybko,ale Bóg zna po imieniu każdego z nas.
On wie...