Stoły lepią się od zdarzeń,
opowiadanych tu stadami, jakby warstwa dziegciu
- osiadła nalotem, bezsensownie przytaczanych -
w oparach, groteskowych dramatów.
A nad popielnicą snują się widziadła - wczorajszych twarzy.
Zanosi się płaczem, przegrany w pokerowej partii
- postawił wszystko na bleff.
Za kontuarem, rumiany karczmarz brzuchaty, zaciera dłonie
- czując zyski.
Kolejka za kolejką, za stołami zmieniają się tylko twarze.
Odchodzą w niebyt ulicznego tłumu - anonimowo ginąc,
w nim jak w labiryncie - dzisiejsi goście, wczorajsi gracze.
Połykacze ognia, żonglerzy i mim z tragiczną miną,
skończyli występ - ku uciesze.
Karczma jak życie z diabelskim właścielem,
co w zeszycie zapisal dłużne - kreski.