Pierwszy, widok fali gdy rodzi się z majestatycznego piękna oceamu, wyraz porywającej siły.
Która drzemie zdając się czekać na wyzwolenie, powołana do życia na chwilę jedną,
porywa i unosi na swój szczyt, cząstki żywiołu, spieniona jak rumak po długim galopie.
By paść po nim na piaszczystym brzegu, by stać się na powrót łagodnością wody.
Drugi, białej fregaty z rozpiętymi żaglami, gdy łapie oddech wietrznego żywiołu, powoli
nabierając mocy - zdolnej ją unieść.
Gotowa ulecieć za chwilę, wbija się w nastepną falę, piersią dotyka doliny to znowu wspina
- na wodną górę.
Zrywa do lotu niemal, lotu który jest chwilą wyzwolenia.
Trzeci, płonące oczy, barwa która walczy z bielą, budzące się uniesienie, powoli z każdym
coraz szybszym oddechem, wśród delikatnego drżenia wspina się na szczyt pierwszej fali.
Na skrzydłach żywiołu, co zdaje się być wyzwoleniem, jakby unoszona tuz nad ziemią
- zdaje się nie czuć swojego ciała, zarazem wypełnia jego przestrzeń - szalonym zjawiskiem
jednej namiętnej chwili.
By dla niej żyć teraz tylko z nią odejść - nie odchodzi, zasypia w błogiej snu pieszczocie.
I ten własnie czwartym jest obrazem dla których warto pożyć.