W półmroku błędnej przestrzeni,
pomykają wiernie - bez zapisanej w gwiazdach drogi.
W czeluści giną chwilowe, małe cienie
- z pamięcią tocząc, świetlne dialogi.
Z zamkniętymi oczami czując na twarzy igiełki uparte.
Namacalnie ustalam rozmiar przepastny,
tego co tak szybko odchodzi.
Przypadkowe zdarzenia i ich chwilowy wyraz,
uciekają w ciemność wbrew naturze.
Co zdaje się być żywiołem światła,
żałuję - być może, trudno pojąć istotę przemiany.
Że ten spektal trwa tak krótko.
W dziele przypadku spisane losy, trudno sprawdzić,
trudno dotknąć ścieżki.
Trzeba nią pójść ze światłem - w ciemność.
Choćbym wszystkiego żałował, na nic to się zdaje.
Nie przypiszę sobie innej natury,
sklaniam głowę, pokornie przyjmuję wyroki,
co jasny ogień skazują na ciemność.
Gdzieś obok słyszę słowa piosenki,
kilka prostych słów o nadziei.
Jednak się budzi - może na chwilę zaledwie ulotną.
Wystarczy.
By gdzieś tu przechować światło,
jaka by nie była dalsza droga.