włochatym ramieniem mą duszę otacza.
Wyciąga swe macki i, łapiąc za nogi,
kieruje me oczy w stronę podłogi.
Gdy kark się ugina i garbią się plecy,
coś w środku gaśnie, jak płomień świecy,
co żywym ogniem wesoło palony
w dymiący knot zostaje zmieniony.
Gdy uśmiech zanika, a krzyk duszę klei,
jedyna nadzieja jest właśnie w nadziei,
że żadna świeca nie traci płomienia,
że jedna zapałka tak wiele zmienia.
I nawet knotek, ten czarny, zwęglony,
może na nowo być rozświetlony.
Potrzeba tylko drugiego płomienia,
Co wszystko, co złe, w coś dobrego zmienia.
Gdy płomień goreje, ogrzewa mi duszę,
czuję, że żyję, już się nie duszę.
Daje mi ciepło i kocio się łasi,
Taki to płomień co smutek gasi.