-Nie patrz tak na mnie-odrzekł cicho. -Jestem przeznaczony do płomieni, ognia w którym wykuwa się wieczność. Przycichł a jego słowa popłynęły w dół wraz z wodospadem moich łez. Po chwili zrobiło się ciemno a jego smukła, jasna postać rozmyła się za horyzontem. Nie pamiętałam jego imienia lecz szelest miękkich skrzydeł i melodię głosu pokochałam na zawsze...Nigdy więcej go wtedy nie spotkałam.
Wędrowałam w zupełnych ciemnościach, próbując rozpoznać kształty myśli i kolory istnień. Kamienie pożerały wszystko. To było jak nieuleczalna choroba. Samotność..
Wśród tysiąca podobnych sobie kamieni imiona nie miały znaczenia, a głazy układały się w dowolne pragnienia.
Wciąż czekaliśmy na wykonanie wyroku. Dni dłużyły się w nieskończoność a ukradkowe promienie światła uciekały przerażone ogromem ciemności naszego bólu. Żaden z nas nie bał się śmierci, ale niespokojne minuty sztucznie przedłużanego życia były o wiele większą torturą dla umysłu. Postanowiłam pójść pierwsza. Pochyliłam głowę i zamknęłam oczy, pozwoliłam duszy opuścić ciało. Nie, nie słyszałam strzału, nie zdążyli tego zrobić, bo już mnie tam nie było..
Krzyczeli, nie słyszałam, nie otworzyłam drzwi. Zaryglowany czas trzymał kurczowo wskazówki.
Mój Anioł już czekał. Nie wzięłam walizek. Tylko łzy. ..