Od słowa pisanego.
Zabierzcie mi kartki i długopisy. Spalcie.
Wyrwijcie klawiaturę od kompa. Wydłubcie klawisze.
Pozostawcie samemu sobie pośród myśli.
Wtedy poznam, czym jest prawda,
a czym nigdy nie było jej pisane zostać.
...myślę, że przez rosnący we mnie szacunek do słowa pisanego, świadomość literacką oraz świadomość procesu twórczego, w którym udział biorą zarówno człowiek jak również dzieło, rzutując na to, czym jest rzeczywistość, czym się wydaje być, a czym staję się, odbieram sobie ostatni narkotyk na drodze ku szczęściu oraz samo zrozumieniu. Odbieram sobie ostatniego przyjaciela, którego towarzystwo - zbawienne, a chwilami pożądane, bezsensowne i bezinteresowne, dodawało otuchy i popychało w coraz to głębszą rozpacz. Próbę wysłowienia i bez podjęcia jakiejkolwiek próby, słowne ukazanie niepojętego.
Pozbywam się ostatniego kamuflażu, miejsca ucieczek,
bo przecież
Znam tak dobrze literaturę, a nie poznaję samego siebie
i znam się tak dobrze na literaturze a siebie nie znam, nie poznaję albo nie odróżniam. Wszystko zlało mi się w termin "literatura", bez znaczenia, czy to filozoficzny traktat, poezja chwili wesołej, momentu załamania, depresji. Chęć bycia sobą, czy nieświadomość tego, kim się jest, jednoczesna radość i lęki gromadzone latami. Wszystko wypływa ze mnie. Zlewa się z barwą atramentu, z bielą kartki, z odcieniem biurka, żarówką w lampce. Nie widzę niczego poza słowami, dlatego nic nie wiedzę. Pisanie stało się dla mnie zbyt łatwe, bym mógł dłużej polegać na nim jako na wymiernym wglądzie na rozwój, do którego wciąż, beznadziejnie zmierzam.
To nawet nie poezja, to tylko marazm więdnącego słońca.
Już nie jestem poetą, już nie jestem filozofem. Już nie chronią mnie te słowa jak immunitet. Nie wykręcam się tanią sztuczką, by zacieniować brak wiedzy, własną ułomność.
Opadły wizje, bliskie sercu, odległe, wciąż jeszcze niewidoczne. Ciemność jak łono matki, ciemność jak pierś karmiącej, ciemność jak nagie ciało obok nagiego ciała, wilgotne od ruchomej wycieczki impulsów.
Ciemność, dobrze mi z tobą.