powoduje natłok wewnętrzny.
chwilowy szał słońca i podniecone kroki przechodniów.
przepadam za przestrzenią i w cieniu,
ale dzisiaj chciałem być bardziej społeczny.
raźnym krokiem wszedłem pomiędzy drzewa, ludzi
i prysło
powierzchnia ducha zmechacona jak sweter
łatwo nasiąka kurzem i gorzej mi patrzeć przed siebie.
myślę o ucieczce, odruchowo,
jak zwierzę w obcym miejscu,
spoglądam speszony na twarze.
nic nie pasuje do stanu, który narasta
we mnie jak pędy drzew na amfie albo drożdżach.
izolacja to cichy zabójca
i nie chcę już ludzi ani społeczeństwa.
zachowań międzyludzkich, komunikacji.
tylko zakątka pomiędzy nigdy a teraz,
gdzieś tam albo tuż obok.
całkiem pomiędzy, całkowicie poza.
pozostaje ciało wraz z obecnością i rzeczywistość
do której wracam jak ku*wa do miejsca pracy.