Dziesięć po siódmej już mieszałam łyżką
W lekko podrdzewialym garnku
Eliksir szczęścia na dzień dobry
Zapinając guziki od rudawej sukienki
Wspominałam wersety mojej elegii
Już serce okrył ten nagły mrok
Paleta uczuć wyklętych
Fuj! Jak można tak mówić o miłości!
Jednak będę heroiczna, uchronię Cię
Pod ciężarem mej bezgranicznej utopii
Ona przecież jest tak strasznie niebezpieczna
Daje wybór i swobodę
Nie zagląda do talerza ani do portfela
Pozwala delektować się przeźroczystym trunkiem
Ale przecież tak..już daje Ci zgodę
Odejdź, giń, przepadnij!
Albo chociaż odejdź..
I tak wiesz, że kłamię mówiąc o nienawiści
Ja tak bardzo nie umiem Cie nie lubić
A tak bardzo potrafię rozumieć i kochać
Śmieszne, nieprawdaż?
To co, pośmiejemy się na do widzenia?
Niech blokowiska słyszą chichot, odbiją go od ścian
A potem, przy ulicy Królewskiej
Rozebrzmi odgłos zapalniczki
Ostatniego papierosa dym
Współtowarzyszy mi w tej wędrówce
A gdzieś tam, po drugiej stronie miasta
Łupnie łańcuch, uwolni Cię ze smyczy.