usiadł na tarasie i pogwizduje w stronę dymiącego komina
nawet ładna ta melodia
i ta baletnica w tiulowej bieli
co kręci się
kręci
jakby w pamięci wybierała papieża
a święć jak to nie święci
klaszczą rozrzuceni po niebie
patrzę na noc jak kradnie wylazłe za okna światło
i liże ociężałe wilgocią parapety z tłem garbu księżyca
na którym ostrza samolotów
tnąc sine linie w kółka i krzyżyki
co krwawią się
krwawią
w strugach skurczonego wszechświata
a cisza jak to nie cisza
drażni zarysy koron kruchą gałązką
znudzone muchy resztką siły wcierają cukier
słodząc brzuchy jakby pająkom chciały sprawić frajdę
za kąciki wgapionych oczu
jesiennie ziewających do bladych ściany
co byczą się
byczą
łuskając farbę w kształt słoneczniku
a ziarno jak to nie ziarno
spada na ziemię z siłą meteorytu
a we mnie gra lista dylematów czterdziesty piąty raz