i powstałem z pyłu otrzepałem błoto
jak feniks z popiołów swe ogniste skrzydła
rozpostarłem w słońcu
cierpienie co czoło rozorało bruzdą
wiatrem zmyłem z twarzy niczym lnianą chustą
i znów wzrokiem hardym obrzuciłem ziemię
stanąłem bez lęku
i choć pewnie znowu nadzieje są płonne
i szczęścia nie złapię w swe otwarte dłonie
nie stracę ufności że los się odmieni
twardy niczym kamień
tak będę powstawał i siły swe mierzył
w serc nieczułych zmianę raz jeszcze uwierzę
że kiedyś przytulisz ucałujesz usta
upaść nie pozwolisz