że się zasiedziałem na tym padole
minęła wiosna mgnieniem oka z pąka kwiat
i tysiące nowalijek prawie nieśmiertelność
prawie bezprawie w bezsenność
przyszłości...
złote warkocze rozczesał wiatr
owoc dojrzał słońcem rozpuszczonym błękitem
ręce dumne zuchwałe nogi usta melodyjne
oczy ogniki
i cztery świata strony czterolistne koniczyny
syreny na księżycu rozrzucone gwiazdy
aby dla teraz, wulkan...
aż po jesienne witraże
wygasłe nurty deszczu, wygasłe wzdłuż brzegów
bez mostów snujące się za cieniem drzew
nagością świata i światła
spójnością okularów i wróżb ..,
wybacz Panie
że nadużywam czasu, ale przecież względem Ciebie
on nie istnieje
choć ciało drewnieje a duszę porastają gwiazdy,
a w oknach mróz tka falbany z pajęczyny i myśli
unoszących się wbrew grawitacji