niby życiodajna pasja.
Pogrążam się w odmętach jutra,
które nie przynależy do żadnego słowa,
do żadnej epoki,
w której mogłoby się rozgościć
i poczuć z całych sił
potęgę samotności.
Przykuta dożywotnio do ściany,
na jakiej rozgościły się gwiazdy,
wyjątkowo hałaśliwe
o tej porze roku,
pogrążam się w nawoływaniach
skażonej puenty.
Wiesz, chyba zabłądziłam
pośród łatwopalnych muśnięć naskórków.
Chyba zaginęłam pośród
przeklętych ścieżek,
z których żadna nie wiedzie
naprzód.
Niepełne są słowa
nowoczesnej modlitwy,
nie do końca pojmuję spokój,
którym przyobleka się zdziwione serce.
Mroczny Mesjaszu, odkąd okłamałam
własną ciszę, czarne słowa
stanęły mi puentą w gardle.