tę jedyną, niezakłamaną ciszę,
dla jakiej chciałabym narodzić się
od samego początku.
To, co nie przypomina światła,
nie za każdym razem musi być
tą jedyną ofiarą, nie musi kochać się
w nienawiści.
Cóż z tego, że cień wypełnia
najstarsze, lecz najwyborniejsze
spadające gwiazdy, skoro odblask
niczyjego sumienia przywodzi na myśl
zatracone w sobie predestynacje,
skoro łakomy świt nie wchłonie
ostatniej dzikiej nocy?
Próbuję ominąć tutejsze życie,
zagnieździć się w wiekuistości,
dla jakiej krwawię
najczystszymi spojrzeniami prosto w czas.
Chodź, przyjrzyj się
mojej stokrotnej pobłażliwości,
odszukaj pod językiem
kilka zatwardziałych słów.
Nie chcę, aby skruszona noc pełzła
pod granice lubieżności, w kierunku
jasności, która przeobrazi się w rychłą sekundę,
w przeinaczoną pierworodną nadzieję.