i szczęśliwego zakończenia,
towarzyszy nam niby odwieczny cień,
niby łyk światła, dla którego mogłabym
poczuć nieco więcej.
Ciemność, ogarnięta
przez skrupulatne marzenia,
nie kojarzy się z pięknem,
do którego przecież przynależy.
Uwolniona z ciasnych objęć strachu,
powierzam się buńczucznym zmysłom,
zwłaszcza dotykowi, który pozostawia
na mnie opuszczone przez wiatr
muśnięcia motylich skrzydeł.
Tak naprawdę mam tylko twój oddech,
to jedyne westchnienie,
co nie chce odejść,
o jakim tak trudno śnić.
Pośród mętnych złorzeczeń lśni
ostatnia łza, tak pochopnie popełniona,
tak okrutnie sprzedana losowi.
To, co wciąż powraca, to tylko kilka
znużonych uderzeń serca,
kilka haustów nieba.
Pląsa we mnie poranna mgła, malinowa
jak przywidzenia poczęte
w pierwszy dzień dzieciństwa.