bez zbędnych słów
ciało oględnie docenione
kłębi się pod sklepieniem katedry
nastręcza się miłości
która mogłaby przynieść więcej światła
ból
całe sterty bólu są zbyt znikome
zbyt zachłanne
aby przynieść kilka spopielałych łez
toczących się z hukiem
przez twoje sumienie
pomiędzy uśmiechami gwiazd
portret twojego szczęścia płonie
wraz z przedawkowanym słońcem
wierność uzupełnia braki
w myślach
to ciało
to samo ciało przybywa z odsieczą
jego zmysły odmawiają posłuszeństwa
wstyd mi kolejnego poranka
żałuję że wieczność jest
taka łatwowierna
moja ciszo
wróć zanim przekrzyczy cię naiwność
przebudzisz się w nieznanych ramionach
pragnę
aby twoje łzy były także moje