łaszące się do twojego serca
zanurz się w mgłach ławic
z którymi tak trudno zgodnie lśnić
rozkoszuję się pierwszym krokiem
w stronę przesytu
pomiędzy rozpędzone godziny
między bardzo naiwne
westchnienia dni
czy czas który przynosi
nieulękłe pytania retoryczne
odnajdzie również choć jeden przecinek
boję się że sny
co się nigdy nie kończą
podwajają lśnienie nicości
panoszą się pośród spojrzeń
prosto w kalendarz
przybędą takie poranki
powrócą czarnolice fantazje
kiedy będę mogła bezpretensjonalnie
zadawać łzy
bawić się w pustkę
po naiwnych pragnieniach
moje dzieciństwo wydziergane
skrzętnie przez dłonie matki
również jest ciałem
tylko odosobnionym
z brakującymi elementami
przeminie we mnie nieroztropna
droga krzyżowa
w proch obróci się ocalenie
dla jakiego wciąż tu śnię
wciąż czekam na powrót nieba