żeby zasłużyć
na zmiennocieplne, jednoznaczne chwile.
Zbyt pochopnie kończysz
dzieciństwo, pragnąc wyruszyć
poza czasoprzestrzeń,
ponad wyświechtane chmury.
Marzenia - utkane
z tego samego oddechu,
z identycznych złudzeń - przypominają
o świadectwie, jakie zbudowało
piedestał
na zbyt niepewnym niebie,
pośród zmysłów.
Wciąż unikasz tej wyjątkowej chwili,
z którą tak długo szedłeś pod rękę;
nie jestem tym samym rozdziałem
historii, identycznym zdaniem,
które podkreśla puentę.
Moja rokroczna naiwność znów gra
główną rolę; nadal walczy z wolnością,
dla jakiej nie istnieje inny świat,
odmienne człowieczeństwo.
Zmurszały mur, który wzniosłam
na podwalinie serca, dziś definitywnie
runie, obróci się w proch.
Zachłysnęłam się twoim ciepłem,
lekkostrawnym dotykiem,
który wdziera się pod ciszę.
Nie warto wierzyć w bliskość wzgórz;
horyzont wciąż szuka własnego miejsca.
Przygarnę twoją niewinność,
nasycę się pamięcią.
Nie znikną skazy, choć wciąż płynie
krew, drży oddech wyśpiewany słońcu.