W zwiewną suknię przyodziej mnie cudnie,
Z mgieł i rosy, by pomykać lekko
Nim się ciepłe rozgrzeje południe,
Nim mgły znikną i krople wyciekną.
Albo nie, owiń mnie ciepłym szalem,
Bo poranki są chłodne nieznośnie,
Od przymrozków tak rześkie i białe
Już ku zimie zerkają żałośnie.
Może jednak płaszcz długi wybiorę
Z barw jesiennych starannie utkany...
W takim płaszczu kieszenie są spore,
By w nie zebrać dojrzałe kasztany.
Chmury dziś zawitały nad ranem.
Cóż tu wziąć, jaki założyć fason?
Idą dni mokre i zapłakane,
Schronię się pod swój wielki parasol.
Suknię z mgły lekki wiatr porozrywa,
Szal zbyt szczelnie, zbyt ciepło otula.
Długi płaszcz mą figurę zakrywa,
A parasol z rąk wyrwie wichura.
Więc najprędzej założę kalosze,
Żeby grzybów nazbierać dziś w lesie.
Bo tak zmienna, kapryśna po trosze
Jak kobieta prawie bywa jesień.