Gdy po tygodniowym stresie
Przełączam się na tryb - reset
Widzę, jak w długiej kolejce
Stoją sprawy pilne wielce
Zatem mozolnie od nowa
Odkurzam najczulsze słowa
Wzorem pewnego poety
Rozdaję je jak bukiety
Przyglądam się także chmurom
I toczę dyskurs z naturą
Chcę słońca dużo nałapać
Aby zabrać go na zapas
Zamarynować jak grzyby
Na czas chłodny i tęskliwy
I choć to trudna robota
Przeganiam czarnego kota
Bo w dni na które się czeka
Nie chcę tu żadnego pecha
I trwam tak w swe małe święta
Jak kropla w bańce zamknięta
Ale weekend nie trwa wiecznie
Więc powracam ostatecznie
Z błogiego łona natury
W ciemne gąszcze procedury
Kiedy przestawia się głowa
Na tryb „masz się przystosować”
Zapomnieć o słowach zbędnych
Za to częściej gryźć się w język
I słuchając mnóstwa bredni
Przywdziewać maskę tragedii
Wtłoczony w te ciasne ramy
Wszyscy tak dobrze je znamy...
Lecz wtedy kocham najmocniej
Swą małą skromną samotnię
Gdzie czas zmęczony przysiada
I nic nie trzeba udawać